środa, 19 października 2011

Rozdział VII. "Będziemy wierzyć w co tylko chcemy/ Romantyzm zaciemnia nam oczy"



Nie wyglądała na zaskoczoną. Tez chyba na jej miejscu spodziewałbym się takiego pytania. Wzięła krótki, ale głęboki oddech i popatrzyła na mnie lekko pytająco.
- Wiesz, ze to długa historia? – spytała w taki sposób, jakby to było jedyne pytanie jakie zostało jej, by odciągnąć mnie od mojego, wcześniej postawionego.
- Oczywiście, raczej nie sądziłem, że będzie to coś, o czym da się powiedzieć w dwóch zdaniach…
- Trochę się mylisz…haha…nawet bardzo!- zaśmiała się- Powinnam opowiedzieć ci to w jednym nawet zdaniu: „Nie pytaj!”, tak by ono brzmiało – nie przestawała się śmiać.
W sumie też zrobiło mi się do śmiechu, bo wiedziałem, że i tak jakieś informację dostanę.
- No ale dobrze, słowo się rzekło. Już coś ci opowiem. – wzięła do ręki kubek z kawą i zaprowadziła mnie na taras. Usiedliśmy w wygodnych fotelach, na jej kolanach usiadł czarno-brązowy kot, zwinął się w kłębek i zaczął przytulnie mruczeć. Ja opatuliłem się moim płaszczem i zacząłem słuchać.

Wszystko zaczęło się jeszcze przed wybudowaniem szpitala…ba! Nawet przed pojawieniem się tutaj pierwszych… osadników. Kilkaset lat temu, kiedy jeszcze istniał tu tylko i wyłącznie las, nie mieszkał tu żaden człowiek, zupełnie nikt. No oczywiście mówię o … ludziach… Pewnie zauważyłeś już zdobione drzwi do szpitala, te, z różnymi węglikami i liśćmi? To nie jest tylko wymysł wyobraźni rzeźbiarza. Setki lat temu, tereny na których się znajdujemy, zamieszkiwała nacja Naturian. Czytałam kiedyś o nich, a i Libergo sporo o nich wie, bo w końcu siedzi w tej bibliotece setki godzin. Naturianie… czyli, jakby to powiedzieć… te… „listki” z ozdobnych drzwi wejściowych, mieszkali w lesie jeszcze przed pojawieniem się cywilizacji ludzi. Oczywiście ciężko powiedzieć coś o tym, skąd się wzięli, ot po prostu byli i najprawdopodobniej wciąż będą. Mieszkali wśród drzew, w krzakach na polanach, nie zakładali żadnych domów, bo natura jest im domem. Wszystko co piękne, co widzisz w przyrodzie, jest ich zasługą. Oni dostali naturę do władania i stworzyli z niej największy cud świata. Wymyślili w końcu jak zakładać osady, jak rządzić, by nie było ani monarchii, ani demokracji. Umieli się tak dogadać i tak porozumieć, że nikt nie chciał, ani nie potrzebował się wybijać. Stworzyli „realną utopię”. System, którego możemy im tylko zazdrościć. Ich teren obejmował położoną około 12 km na północny-zachód od terenu szpitala wioskę oraz otaczający ją las, około o promieniu 10 km. Teren szpitala był ostatnim i jednocześnie najdalej wysuniętym przytułkiem…
- Przytułkiem? Musieli mieć przytułek? – zdziwiłem się, skoro ich cywilizacja miała być idealną.
- Tak. Niestety. Kiedy założyli pierwszą osadę, co gorsza- ostatnią, zaczęli potrzebować surowców, by wszystko mogło sprawnie działać. Chodziło głównie o kopaliny, a w głównej mierze o węgiel. Tak się składa, że szpital stoi na terenie o ogromnym stężeniu węgla w podłożu. Myślisz, że jak ogrzewany jest budynek? Z elektrowni, która znajduję się nieopodal. Węglowej rzecz jasna. No ale wróćmy do historii. Naturianie zaczęli kopać i szukać. Zaczęli wydobywać węgiel i używać go do rozwoju przemysłu. Ogrzewanie samo w sobie, oczywiście, nie było im zbyt potrzebne, bo przecież natura dała im zmiennocieplność. Wiem o co spytasz, ale nie groziło im „spadanie na zimę”. To przypadłość roślin żyjących…że tak powiem…stacjonarnie. Drzewa zrzucają liście, ale Naturianie są czymś zgoła innym. Czymś? Albo kimś, raczej. Nie ważne. Ważne jest to, że nie trzymają się sztywno cyklu natury, która nas otacza.

Wszystko szło gładko, dopóki nie naruszyli terytorium innej nacji, o istnieniu której nawet nie wiedzieli. Węglanie, bo o nich mowa, podobno przybyli tutaj trochę po pojawieniu się Naturian. „Trochę”, bo nikt nie jest w stanie powiedzieć niczego dokładnie… Nie można się temu dziwić, bo historię obu nacji sięgają najprawdopodobniej zarania dziejów. Kiedy Naturianie zaczęli budować kopalnie i fabryki, Węglanie zaczęli mieć do nich, żeby to ładnie powiedzieć, pretensje. Oczywiście nie było tak od początku. Kiedy doszło do pierwszej konfrontacji obu narodów, wydawało się, że ich kooperacji i współegzystencja będą układać się bardzo przyjacielsko, niech przykładem będzie wybudowanie nawet jednej linii kolejowej, łączącej Centrum Królestwa Naturian z Salami Węglowymi.
- Linia kolejowa tutaj?! – trochę było to dziwne. Szpital, las i jakieś stwory dookoła, a do tego jak najbardziej realna linia kolejowa. – Po co?
- Chwila! Zaraz dowiesz się więcej. Wybudowali linię… około 10 km na północny-wschód od terenu szpitala. Była podobno używana przez dość długi czas. Planowano zbudować drugą nitkę, która miałaby łączyć Sale Węglowe z górami na południu, ale pomysł nie wszedł w fazę realizacji. Rada Naturian wyraziła zgodę na budowę, ale po wysłaniu kilkudziesięciu czy nawet … nie pamiętam dokładnie… może ponad setki robotników, mających pomóc w budowie nasypów i kładzeniu szyn, nie otrzymała o ich losie żadnych wieści. Nikt ich już więcej nie zobaczył. Był to pierwszy incydent, który stał się rysa na stosunkach obu nacji. Naturianie po okresie Żałości (ichniejsza Żałoba), wrócili do współpracy z Węglanami. Zapomniano na wiele lat o budowie kolei, a skupiono się na pozostałej współpracy. Węglanie pomagali w uprawach, budowaniu domów i przy wydobywaniu węgla, a Naturianie odwdzięczali się nowymi sadzonkami roślin, mieszaniem już istniejących gatunków oraz szerzeniem wśród Węglan ogólnie pojętej kultury. Jasny podział i potężna synergiczność. Po pewnym czasie dostawy węgla stały się coraz mniejsze i rzadsze. Nikt nie wiedział dlaczego. Wysłannicy Naturian wielokrotnie byli wysyłani na terytorium Węglan, ale wracali z niczym. Król Naturin, za zgodą Wielkiej Rady, wyjechał raz z wizytą do Sal Węglowych, ale został cofnięty z granicy. To było przyczyną Pierwszego Rozłamu.

Oczywiście nie jest powiedziane, że Naturianie nie mieli na swoim koncie pewnych nadużyć. Pierwsze dostawy węgla skwapliwie wykorzystywali, nic nigdy nie marnując. Po czasie jednak, przyzwyczajenie wzięło górę i zaczęto zaniżać statystyki dostaw. Księgowość niejednokrotnie oszukiwała i z jednej dostawy, robiło się trzy a niejednokrotnie cztery. Początkowo nikt nie robił z tego problemów, ale po kilkunastu latach, wszystkie problemy się nawarstwiły i cała ta „bańka złych stosunków” zaczęła stawać się uciążliwa.

Trzeba jednak przyznać, że oszustwa Naturian były czymś niezmiernie małym w porównaniu do tego, co robili Węglanie. Od strony króla Naturina, nigdy nie wyszedł żaden rozkaz mający osobiście szkodzić komukolwiek. Żaden Węglanin nigdy nie zginął na terytorium Naturian i pod tym względem, wszystko było w porządku. Węglanie natomiast, często w „tajemniczych” okolicznościach „gubili” Naturian na swoim terytorium. Do dziś nikt nie wie, co dzieje się z zaginionymi.

Kiepskie stosunki po Pierwszym Rozłamie zostały na kilka lat załagodzone i wrócono do współpracy. Trwało to jednak krótko. Drugi Rozłam był już znacznie bardziej bolesny i brzemienny w skutkach. Wszyscy Naturianie zostali wyeksmitowani z powrotem na swoje terytorium. Granice pomiędzy królestwami stały się nie do przebycia. Węglanie wzmocnili straże, wybudowali bramy i mury w strategicznych miejscach. Ich niegdysiejsi współbracia i współpracownicy stali się ich wrogami, ale sami nie zaczęli odpowiadać budowaniem armii i co idzie w parze – fortyfikacji. Naturianie starali się nadążyć za swoimi przeciwnikami i także budowali budowle obronne, z czego jedną z nich jest szpital, na terenie którego się znajdujemy. Nie jest to budowla w dosłownym znaczeniu- wojskowa, ale funkcja, którą miała pełnić jest jak najbardziej obronna. Musisz wiedzieć, że pod budynkiem znajdują się jeszcze chyba przez nikogo niezbadane korytarze i najprawdopodobniej kilkadziesiąt sal, które należą do Węglan… co więcej oni dalej tam są.

- No ale… przecież, jeśli by tam dalej byli, to nie byłoby mowy o pokoju, o jakimkolwiek spokoju! – zdziwiłem się, bo to o czym mówiła Znachorka, przestawał trzymać się sensu.
- To nie tak. Zaczekaj chwilę a dowiesz się czegoś więcej. Słuchaj: pomiędzy obiema nacjami nigdy nie doszło do starć. Nigdy nikt nikogo nie zabił w walce, nigdy czegoś takiego nie było. Gdy Węgalnie mieli już pierwsze oddziały gotowe do wymarszu, kilka lat po Drugim Rozłamie, niespodziewanie na arenie pojawili się jeszcze jedni uczestnicy… ale… o nich nie mogę Ci już nic powiedzieć. To niestety jest zabronione, choć i tak pewnie kiedyś będziesz wiedział o co chodzi… Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie powinna dziwić Cię obecność zakapturzonych jeźdźców, którzy od czasu do czasu będą przecinać tereny wokół szpitala… Nic to, nie mogę nic więcej o nich powiedzieć, więc nawet nie pytaj. Niemniej jednak, kiedy pojawili się oni na …
- Dlaczego jest zabronione?! – wtrąciłem się, bo przecież nie mogę zostawić takiej informacji bez odpowiedzi!
- Przestań! – wrzasnęła i kontynuowała – Kiedy pojawili się oni na terenie Naturian, obiecali im pomóc, z pewnych ogólnie nie znanych przyczyn. W centrum Królestwa Naturian, Wielka Rada obradowała podobno przez 5 dni zanim się zgodziła, żeby ktoś mógł pomóc Naturianom i wejść we wszystkie ich sekrety. Ale taka pomoc okazała się niezbędna.

Jeźdźcy pomogli rozbudować szpital i elektrownię, oraz ogrodzili cały teren szpitala, czyli koło o promieniu mniej-więcej 2 – 2,5 km (oczywiście ten teren kołem nie jest, ale łatwiej to będzie zrozumieć na geometrycznym przykładzie) perkelami. Perkele to potężne, dość duże głazy, wysokie na około 4,5 metra i szerokie na 1,5 metra. Otaczają cały teren szpitala z przerwami tylko na trzy bramy na północy, wschodzi i zachodzie, oraz na Górę Przejścia na południu. Porośnięte są mchem, który troszkę różni się od zwykłego mchu. Nieprawne oko zauważy nawet różnicę wizualną, ale niewiele osób wie, czym różni się ten mech od zwykłego, leśnego, oprócz wyglądu właśnie. Perkele strzegą szpitala o Węglan, bo nie mogą oni się do nich nawet zbliżyć- dlaczego? Nie pytaj. Coś jest w kamieniach i mchu, co sprawia, że nacja ta nie potrafi tego znieść. Może ordynator wie, ale ja na pewno nie. Dlatego tak ważne jest, by utrzymać perkele w odpowiednim stanie i od czasu do czasu naprawiać uszkodzone.

- Jak to uszkodzone? Węglanie atakują?
- Tak. Co jakiś czas dostajemy wiadomości od Grabińskich, że podczas obchodu znaleźli uszczerbki czy odłamania. Nie można wtedy zwlekać.
- Ale powiedziałaś, że pod szpitalem są korytarze i sale. O co chodzi? Węglanie w nich cały czas są? Czyli, że jesteśmy ekstremalnie narażeni na ich obecność?! – zdziwiłem się, bo trochę było to przerażające.
- Nie jesteśmy aż tak bardzo narażeni, bo wszystkie drzwi i korytarze w piwnicach, są pokryte skruszonymi kamieniami i mchem. Więc teoretycznie nie mamy się czego obawiać.
- Ale idąc do biblioteki słyszałem głosy! I tupot stóp! Oznacza to, ż chyba te magiczne sposoby nie działają!
- Czasem słychać tupot, ale nie wiesz nawet czy to Węglanie, czy szpiedzy Naturian, czy ktoś z obsługi robiący obchód. Serio! Nie masz się czym przejmować…
W tym momencie szybko wstała z fotela i podbiegła do okna. Było słychać szelest liści, jakby zebrał się nagle silniejszy wiatr. Na jej twarzy ukazało się zafrasowanie i niepokój.
- Musimy chyba powoli kończyć nasza rozmowę. Może następnym razem opowiem ci więcej. Itak dowiedziałeś się wielu rzeczy, których nie powinieneś wiedzieć, a i pewnie jesteś już trochę zaskoczony otrzymanymi informacjami. Hihi! To dopiero początek takich rewelacji- uwierz mi.
- Jak to?! Jeszcze chcesz mi opowiadać jakieś bajki?
- Uważaj! To nie bajki, jeszcze się o tym przekonasz i oby to nie było „przekonanie na własnej skórze”! Nie żartuj sobie z tej historii w żaden sposób i z nikim. Ostrzegam cię, bo może to się źle skończyć. Dopij herbatę, bo tak jak mówiłam, zaraz będziemy kończyć nasza wizytę.
- Skąd to wiesz? Wyrzucasz mnie? Chyba już się trochę uspokoiłem, i już cię nei denerwuję, więc o co chodzi? – spytałem trochę zmartwiony, trochę zdegustowany zachowaniem Znachorki.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Bardzo spokojne ale i jednocześnie stanowcze. Otworzyła a w progu stał pielęgniarz, na którego twarzy nie było widać ani trochę emocji.
- Witaj! Nasz pacjent musi się stawić na swoim oddziale. Zarządzono dodatkowe badania. Zapraszam! – krzyknął do mnie za postaci Znachorki.
- Idź już – powiedziała do mnie z lekkim uśmiechem. – Jeszcze się zobaczymy.
- Bądź tego pewna! – odparowałem.

Zszedłem z pielęgniarzem po schodach i wsiadłem z nim na konia który już czekał pod domem Znachorki.
- Pozwól, że pojedziemy na jednym. Mam nadzieję, ze ci to nie przeszkadza? – spytał mnie pielęgniarz i podstawił mi „stopkę”, żebym mógł łatwiej wsiąść.
- Nic a nic mi to nie przeszkadza. Nawet to lepiej, bo ja nie umiem w ogóle jeździć konno.
- Nauczysz się kiedyś. Tutaj masz ku temu możliwość. – odpowiedział z uśmiechem.
Ruszyliśmy i po paru minutach byliśmy już w szpitalu. Kiedy przyszedłem do swojej sali, okazało się, że dodatkowe badanie przełożono na następnym dzień. Usiadłem więc na łóżku i powoli starałem sobie ułożyć wszystko co usłyszałem od Znachorki.

Cała ta historia wydawała się być kiepskiej jakości bajką. Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby w to wszystko. Tylko jak wytłumaczyć tupot stóp w podziemiach i jednak do szpiku kości realistyczną obecność perkeli- wszak słyszałem co mówił Grabiński i Libergo! Mimo tego, że nie chciałem w to wszystko wierzyć, wszystko wierzyło się samo. Zresztą jeszcze w tym szpitalu nie dostałem „zwykłej” informacji.

Położyłem się spać, by następnego dni porozmawiać z Libergo, pożyczyć może jakąś książkę na temat historii tego miejsca. Długo jednak nie mogłem zasnąć. Coś mnie dręczyło i nie pozwalało znaleźć spokoju. Im więcej wiedziałem tym dziwniejsze wydawało mi się całe moje otoczenie. Wszystkie historie są tylko dla mnie czym dziwnym, bo dookoła mnie każdy jest z tym zaznajomiony. Na nikim takie rewelacje nie robią wrażenia. Kto wie, może kiedyś robiły, ale do tego wszystkiego przywykli i nawet bajkowi Naturianie i Węglanie i wszystkie spory między nimi nie są dla nikogo w szpitalu i okolicach bajką, tylko wielką i żyjącą historią.

Pytanie jest inne: „Po jaką cholerę akurat mnie, a nie innemu pacjentowi została ta pseudowiedza przekazana!?” Pewnie każdy mógłby ją posiąść, skoro wszyscy jesteśmy jednak równi. Każdy z nas ma jakieś talenty i każdy coś potrafi. Z tym jednym wyjątkiem, że z moim słomianym zapałem, ja nigdy nie potrafiłem nic. Ze świetnymi planami znajdowałem się zawsze na mieliźnie chęci. Tysiące planów i wizji stawało się osiągalnych ale coś zawsze odciągało mnie od uzyskania tego czego tak bardzo chciałem. Może to dobrze, że ma się dużo zainteresowań, ale jednak dobrym nie jest, że nic się z tym nie da zrobić! Podobnie w obecnej sytuacji szpitalnej. Wiem tak dużo, jeśli założymy, że to wszystko jest prawdą, a nawet nie wiem co mógłby zrobić jako następne! Przecież, ja sam mam dosłowne braki w sobie, które – choć nie jestem tego pewien, to pewnie przeszkodzą mi w realizacji czegokolwiek!

Tak rozmyślając, nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem… Znalazłem się na małym metalowym balkoniku, otoczonym barierką. Siedziałem oparty o ceglaną ścianę i patrzyłem w dal, bliżej tudzież dalej nieokreśloną. Odwróciłem głowę w prawo i zobaczyłem Ją.
- Spróbujesz? – spytała.
- Kim jesteś? – odpowiedziałem jakbym nie słyszał pytania.
Ona jednak wstała i zaczęła szybko zbiegać metalowymi, zakręconymi schodami. Podniosłem się w te pędy i pobiegłem za nią. Schody okazały się jednak niezbyt trwałe i kiedy byłem mniej-więcej w połowie, zaczęły się chwiać aż w końcu odczepiły się od ściany, do której były przykręcone i z hukiem uderzyły o bruk… razem ze mną. Dziwnym trafem znalazłem się w mgnieniu oka na polanie, na szczycie niewielkiego pagórka. W dolinie wiła się droga, przy której stały rzędem niewielkie domy. Z każdego unosił się lekki dym. Zero samochodów, z trudem ujrzałem dwie osoby stojące przy przydrożnej kapliczce. Podniosłem się z ziemi i usiadłem na ławce przy drewnianym domku. Patrzyłem na zachód słońca, a wewnątrz czułem potężny, narastający niepokój. Nie miałem w sumie czego się bać, nie miałem zmartwień i z tego co sobie przypominam, nigdy ich nie miałem zbyt wiele… więc o co chodzi?
Nagle z zza moich pleców odezwał się zgrzyt i dostałem w głowę otwierającym się oknem!
- Co tak siedzisz?! Wstawaj! – powiedziała rzucając we mnie kurtką przeciw deszczową. – Idziemy i nawet ani trochę się nie ociągaj!
- Ale …
- Żadnych „ale”. Nie rozumiesz mnie? Nie rozumiesz co do ciebie mówię?
Chyba zrozumiałem. Wstałem, ubrałem kurtkę i pobiegłem za nią potykając się co chwilę. Podała mi rękę, kiedy stanęliśmy pośrodku niewielkiego sadu.
- Czy dalej się boisz? – spytała.
- Czy się…
- Bo ja nie! – pociągnęła mnie mocniej, biegnąc pod górę.

Co mogłem zrobić. Obudziłem się, usiadłem na skraju łóżka i przetarłem oczy. Na parapecie leżało kilka zielonych listków, a słońce oświetlało całą moją salę. Gdzieś na zewnątrz szpitala, przez uchylony lufcik usłyszałem… choć przez moment zastanawiałem się, czy aby się nie przesłyszałem…ale nie! Znów… to dzwonek od roweru.

[tytuł rozdziału to wolne tłumaczenie wersu z piosenki zespołu Ampere "Escapism" - TB]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz